sobota, 26 maja 2018

Smoczy pojedynek


Dragon Ball – jedyne anime, do którego mam sentyment, i które wciąż lubię oglądać – szczególnie genialną Zetkę (oczywiście, po angielsku). Ale to nie ta wersja będzie dziś porównywana – lecz jej „następcy” – GTi Super. Jak fani zapewne wiedzą – ta druga seria jest kanoniczna. Niemniej, postanowiłem odpowiedzieć na pytanie – którą serię ocenię lepiej? Zachęcam Was do pisania swoich przemyśleń i komentarzy :). Przy okazji trochę sobie pomarudzę, ale wiecie, że to lubię :P.

Zacznę od fabuły – przyznam szczerze, że ta z GT nigdy mi się nie podobała – nie wiem kto był taki mądry, by wymyślić, że Goku powinien być znowu dzieciakiem… I to nie przez jedną-dwie sagi, a przez cały serial (z małymi wyjątkami, o czym za chwilę).




Poza tym, w historii przedstawionej w GT nie podobał mi się motyw szukania Smoczych Kul – i to w sposób o wiele nudniejszy niż w poprzedniczkach. Zresztą – samo wprowadzenie Czerwonego Shenrona było mocno naciągane. No serio, kto by trzymał tak niebezpieczne przedmioty razem i jeszcze beznadziejnie strzeżone? I jeszcze to, że rozlatują się po całej galaktyce (czy tam wszechświecie) i doprowadzają do wybuchu planety, na której wypowiedziano życzenie… Kto to wymyślił?

Co dziwniejsze, czego także nie rozumiem, Ziemia zostaje zniszczona przez Czerwonego Shenrona, bo upłyną rok. Okej, ludzie uratowani, a Porunga przywraca Ziemię na swoje miejsce… Tylko czemu, na Zeno, nikt nie pomyślał, by przy okazji poprosić go o… bo ja wiem… przywrócenie Goku normalnego wyglądu? Ostatecznie, Porunga jest w stanie spełnić trzy życzenia. Więc nie powinien to być dla niego problem, nie?

Z kolei z fabułą Supermam inny problem: o ile pierwszej sadze można wybaczyć kilka kwestii związanych z koniecznością przypomnienia/zapoznania widzów ze starymi bohaterami, tak saga Friezy jest zupełnie bez sensu. Samo wskrzeszenie (i to w kawałkach) najciekawszej złej postaci w całym DB było dobrym pomysłem (choć czuć było, że to odgrzewany kotlet…), tak wprowadzenie Ginyu tylko po to, by zginął (w zabawny sposób, fakt) po jakiś dwóch odcinkach? Nie wspominając o przybocznych Friezy, którymi w sumie chyba nikt się nie przejmował – nie byli taką klasą jak Zaarbon, Gui czy całe Ginyu Force – po prostu gdzieś tam robili za tło, coś pogadali, a nawet nie pamiętam teraz ich imion.

Skoro zarys fabuły mamy za sobą (będę o niej wspominał później), czas zająć się postaciami i ich mocami… Bezsensownie odmłodzony Goku, jak już wspomniałem, nie jest dzieciakiem przez całą serię. Mimo, że jego formy SSJ 1-3 utrzymują jego formę, tak z niewyjaśnionych powodów SSJ4 (którego nazywałem i nazywam „czerwoną małpą”) odwraca efekt życzenia. Wiem, ze jaki…ś czas temu napisałem, że kochamy DB za dziury fabularne, ale tutaj mamy ogromne dziursko!

Ale zostawmy Goku, niech sobie będzie dzieciakiem. Gorzej sprawa ma się z Vegetą. O ile motyw z „córeczką tatusia”(o której też zaraz napisze kilka słów) jest świetny, o tyle zarówno saga Baby’ego i późniejsza pokazują jak bardzo kiepską postacią jest Książę w GT. Zupełnie nie rozumiem jak jakiemuś tuffulskiemu słabiakowi udaje się go przejąć – PRZEJĄĆ! Mam wrażenie, że to miało być takie nawiązanie do Majin Vegety, ale w Zetce Książę przynajmniej pokazuje, że Babidi nie ma nad nim żadnej władzy. Zabrakło mi tego, szczerze przyznam. Dobrze jednak, że w Super pojawił się żart z tego wątku ;):



W Sadze Super 17 Vegeta znowu odgrywa rolę chłopca do bicia (pokonał np. Nappę, wow…). Z kolei w ostatniej sadze – Złych Shenronów  - Vegeta przez większość czasu nie odgrywa żadnej roli. Ot, jest. Dopiero pod koniec przybywa w chwale i glorii… Żartuję, przybywa, by pomóc Goku, osiągając poziom SSJ4… Znowu – nie wiem dlaczego twórcy zastosowali najgłupszą zagrywkę odnośnie tej transformacji – zamiast osiągnąć ją po swojemu: treningami, walką, chęcią przebicia Kakarotto – Książę sięga po jakieś promienie. Innymi słowy – idzie na skróty! Vegeta!! Nigdy nie mogłem tego zrozumieć.

Skoro omówiłem obu bohaterów, czas na ich fuzję – Gogetę. Kiedy pierwszy raz, za dzieciaka, oglądałem GTmyślałem sobie „WOW! Teraz na bank pokonają tego złego”. Ale nie – twórcy znowu z jakiegoś powodu postanowili zrobić z tej postaci kompletnego głąba (vide konfetti… konfetti!!!).



Super również mnie nieco zawiodło pod względem aktywności Vegety. Szczęśliwie, przynajmniej tutaj zachował swoje cechy i nie idzie na skróty, niekiedy nawet przebijając Goku (vide walka z Toppo). I choć na jakiś czas traci moc (w fillerze) to jest to lepiej wytłumaczone fabularnie i przynajmniej stara się coś zrobić (vide – desperackie ratowanie Trunksa, które niemal go zabija).

W Super pojawia się także ich fuzja – Vegito. Szkoda, że Toriyama zastosował podobny zabieg jak w GT… Chociaż nie – muszę przyznać, że walka między Vegito a Fused Zamasu jest przynajmniej emocjonująca i nie ma tego efektu „co tu się odp…?”.

Dobra, czas napisać kilka słów o pozostałych postaciach: Pan GT zachowuje się jak idiotka. Wiem, że ma zaledwie 10 lat, ale twórcy nie pomyśleli, że nawet w tym wieku nie można być takim idiotą. Ale przynajmniej wygląda na swój wiek, nie to, co młodsza od niej o rok (!) Bulla. Kiedyś myślałem, że ona ma 14-15 lat, a tu się okazało, że w GT ma 9… Jak scenarzyści mogli to przegapić?

Pozostaje jeszcze kwestia Piccolo… Jedyne, co zrobił w GT to to, że się zabił razem z Ziemią. Niby było to wyjaśnione fabularnie – chciał zniszczyć Czerwonego Shenrona – ale przecież musiał być inny sposób. Dobrze, że przynajmniej potem odegrał swoją rolę przy wypuszczaniu Goku z piekła… co jest o tyle dziwne, że przecież Goku już kiedyś z piekła wyszedł. Ale dobra, nie czepiajmy się.

Nameczanin w Superodgrywa o wiele większą rolę, szczególnie pod koniec. Wcześniej pojawia się sporadycznie (jako niańka…), a nawet raz ginie, ale przynajmniej jest pokazywany.

Skoro o tym wspomniałem – krótko o finałach obu serii. Zarówno GT jak i Super skończyły się całkiem podobnie do Zetki – główny wróg pokonany, wszyscy się cieszą, pokój i jajko na twardo dla wszystkich… Przy czym Omega Shenron został pokonany w sposób aż zbyt mocno przypominający pokonanie Majin Buu – czyli Spirit Bombą – co dla fanów Zetki było zapewne świetne. Jednakże, uważam, że pokonanie Jirena było o wiele ciekawszym finałem. Zwycięstwo, okupione ranami, bólem i koniecznością walki ramię w ramię z Friezą jest dla mnie kwintesencją DB. Do tego, na końcu GTGoku zwyczajnie odlatuje, żegnając się z widzami na zawsze, a w Super robi to, co powinien – czyli trenuje, by stawać się silniejszym. Czyli standard zarówno dla Kakarotto jak i Vegety :).

Jeszcze słowo o nowych formach SSJ. Tu muszę przyznać, że obie serie się popisały. Zarówno „czwórka” (wiem, że nazwałem ją „czerwoną małpą”, ale to nie jest inwektywa a opis) jak i SSJ God oraz SSJ Blue spełniły moje oczekiwania. Jestem też ciekaw która z nich jest silniejsza? Ponoć za jakiś czas się tego dowiem :).

By już nie przedłużać kilka słów o muzyce… Dobra, przyznam Wam się szczerze – Dan dan kokoro hikareteku z serii GT jest jedną z moich ulubionych piosenek, choć nie w wykonaniu Field of View (to ta z serii), a przez (nieżyjącą już) autorkę słów do tego utworu – Izumi Sakai, wokalistkę zespołu ZARD. Co ciekawe, podoba mi się również ta wersja:



Co wcale nie oznacza, że utwory z Super mi się nie podobały – jak niedawno pisałem [link] do gustu przypadł mi utwór Ultimate Battle w wykonaniu Akiry Kushidy, ale także oba openingi (Chōzetsu! Dynamic! wyk. Kazuya Yoshii oraz Limit Breaker x Survivor wyk. Kiyoshi Hikawa) znajdują się na mojej playliście.

Pora na werdykt… jak widzicie, mimo sentymentu do GT, uważam serię Super za o wiele lepszą. Możecie się ze mną, oczywiście, nie zgadzać :).

sobota, 19 maja 2018

Protect the Kingdom!


Tuż przed Długim Weekendem postanowiłem wreszcie pograć w jakąś grę mobilną na moim smartfonie (z Androidem). Szybko wybrałem grę Kingom Rush, typowego przedstawiciela gatunku Tower Defence. I muszę przyznać, że jest to całkiem dobra produkcja.

Gra jest darmowa, z opcjonalnymi mikropłatnościami, co jest dość typowym modelem w przypadku gier mobilnych. Spodobało mi się jednak, że za prawdziwe pieniądze kupuje się tylko dwie rzeczy: gemy i bohaterów. Przy czym te pierwsze można także zdobyć za darmo – 100 sztuk za obejrzenie reklamy innej giry (ta czynność jest powtarzalna, choć są tu pewne ograniczenia – maksymalnie udało mi się obejrzeć 25 (!) reklam pod rząd zanim gra mi zablokowała tę opcję) oraz poprzez zabijanie wrogów.


Za gemy kupujemy wspomagacze – dynamit, fiolki zamrażające, złoto do użycia podczas gry, zwiększoną ilość życia naszej bazy czy bombę atomową, która zabija wszystkich wrogów na planszy (koszt – 999 gemów).



Jeśli chodzi o bohaterów to są dość kosztowni – od $6 do $21 - i zwykle o wiele lepsi niż trzej darmowi, których dostajemy podczas kampanii. Nie kupiłem jednak żadnego z nich – całkowicie wystarczyła mi dość wcześnie zdobyta łuczniczka Alleria (ciekawe co Blizzard na wykorzystanie tego imienia :P?).

Odnośnie samej rozgrywkę to nie ma tu nic, czego nie można znaleźć w podobnych produkcjach – kilka ścieżek, po których podążają wrogowie i poustawiane wzdłuż nich pola, na których budujemy nasze wieżyczki. Tych są cztery rodzaje – baraki wystawiające żołnierzy na ścieżkę, łucznicy ostrzeliwujący wrogów, wieże magów spowalniające wrogów oraz artyleria atakująca wolno, ale mocno. Każda z tych wież ma cztery poziomy (ulepszane zdobywanym podczas gry złotem), przy czym przy ostatnim mamy wybór między dwoma różnymi kombinacjami, z różnymi dodatkowymi ulepszeniami.



I tak: żołnierze stają się albo tankującymi paladynami (taki holy-prot ;)) lub szybkimi i zadającymi mnóstwo obrażeń barbarzyńcami, łucznicy stają się łowcami mogącymi spowalniać i zatruwać wrogów lub muszkieterami zadającymi duże obrażenia na bliski dystans, mag może albo cofać wrogów uderzeniami i przenikać ich pancerze lub zamieniać ich w owce (znów WoW się kłania :)) lub stawiać golemy, natomiast artyleria staje się „Wielką Bertą” lub generatorem Tesli, jednak w tym przypadku koszt tej pierwszej jest tak wielki, że bardzo rzadko nią grałem. Generator razi przeskakującym między wrogami prądem.

Do tego dochodzą jeszcze dwa zaklęcia: deszcz ognia i przywołanie „milicji”. Zarówno zaklęcia, jak i wieże trzeba ulepszać. Robi się to za pomocą gwiazdek, zdobywanych za wygrywanie plansz. Ale o tym za chwilę.



Gra ma trzy poziomy trudności oraz dwa tryby: kampanii i hordy. O ile tego drugiego nie trzeba przedstawiać (choć muszę zaznaczyć, że to świetny sposób na zdobycie darmowych gemów), tak o pierwszy, trzeba napisać kilka słów. Na kampanię składają się liczne plansze - główny wątek ma ich 12, a pobocznych jeszcze nie udało mi się ukończyć, ale  po ukończeniu głównych na mojej mapie pojawiło się ich sześć, przy czym każdy z nich ma jeszcze jedną-dwie kolejne. Mapa jest całkiem intuicyjna i nie wymaga przesadnej ilości klikania.



Jednocześnie, każda plansza kampanii ma trzy poziomy trudności, przez co rozgrywka jest bardziej urozmaicona. Za wygranie na pierwszym poziomie dostaje się max 3 gwiazdki, a drugiego i trzeciego – po jednej gwiazdce. Dodatkowo, te wyższe mają pewne ograniczenia - brak bohatera lub brak możliwości korzystania z wieży maga.

Graficznie gra wygląda całkiem przyjemnie, szczególnie tła, choć i wygląd postaci może się podobać. Trudno mi jednak ocenić muzykę, bo grałem głównie na wyciszonych głośnikach, ale udało mi się zorientować, że muzyka trzyma się pseudo-średniowiecznych klimatów.



Ogólnie, choć w kwestii TD jestem laikiem, gra mnie wciągnęła. Wprawdzie nie nadaje się na podróż MPK (no, chyba, ze ktoś jedzie z jednego końca miasta na drugi), ale myślę, że nada się na wakacyjne popołudnia czy na przejazd pociągiem.

Grze wystawiam ocenę 4+/6 głównie ze względu na płatnych bohaterów (z darmowych tylko wspomniana Alleria się do czegoś nadaje) oraz zdarzające się problemy techniczne (kilka razy mi się zawiesiła, a raz czy dwa całkowicie wyłączyła). Nie podobały mi się też "komiksowe" efekty ciosów (widoczne na screenie powyżej). Niby przywodziły na myśl te z Wormsów, ale zdarzało się, w ferworze walki, że się na siebie nakładały. Ale jeśli ktoś lubi takie efekty to tu je znajdzie :).

PS. Wszystkie screeny wykonałem sam :).

sobota, 12 maja 2018

Klasyk MSMów


Przez kilka ostatnich lat opisałem na moim blogu wiele pozycji, bardziej lub mniej naukowych, traktujących o grach komputerowych. Najwyższy czas zająć się najważniejszą (bo najczęściej cytowaną) z nich wszystkich – „Zabawa w zabijanie” Marii Bran-Gałkowskiej i Iwony Ulfik (-Jaworskiej) z 2000 jest swoistym początkiem spychologii. Przez długi czas wstrzymywałem się z opisywaniem tej książki, ale jedna z nowszych pozycji, na którą natrafiłem, porusza także jej temat (negatywnie), więc uznałem, że czas się nią zająć. Warto jednak dodać, że poza grami obrywa się także telewizji, co także opiszę (a co mi tam ;)).

Najgorsze jest jednak to, że trudno wybrać jakieś „sensowne treści”, które już by się nie pojawiły wcześniej na moim blogu - szczególnie w książkach dr Ulfik-Jaworskiej, która chyba nie zna słowa „autoplagiat”, widać, że zrobiono jedne badania i na ich podstawie powstawały kolejne książki i artykuły… ekhem… naukowe. Co znacząco utrudniło mi zadanie…

Niemniej, zapytam – jesteście gotowi? :)

(…)Obrazów przemocy, walki, wypadków i nieszczęść jest w telewizji bardzo dużo. (…) Najwięcej agresji zawierają filmy przygodowa, jednak w programach przygotowanych dla dzieci też jest jej bardzo dużo.

Okej, nie bardzo jest się tu czego przyczepić… szkoda tylko, że Autorki nie zechciały wymienić konkretnych filmów/programów…

W styczniu 1995 roku przeanalizowano wszystkie programy dziecięce podczas I tygodnia {?}. W tym okresie na 68 programów przeznaczonych dla dzieci (w tym programy edukacyjne) 39 (57%) zawierało sceny przesycone emocjami przemocy {???}, złośliwości itp., w tym 16 (23%) programów było praktycznie tylko tymi emocjami napełnione. W 35% programów pojawiała się złośliwość i szyderstwo, w 28% podstęp i kłamstwo, a w 28% przemoc i znęcanie się.

Kolejny raz – brak jakichkolwiek tytułów. Ale wiecie co? Postanowiłem znaleźć ramówkę z tamtego okresu (co, w dobie internetu, jest banalnie proste) i poszukać tych tajemniczych programów. Jako, że w tamtym czasie żyłem i sporadycznie oglądałem TV (miałem 5 lat, więc więcej czasu spędzałem z rodziną i na dworze niż przed ekranem) inaczej na patrzyłem. A i nie wszystkie pamiętam ;). Jest to chyba jednak temat na osobny wpis.

Źródło: pewex.pl
(BTW - kto oglądał? :))

Ale przejdźmy dalej:

W ciągu jednej godziny analizowanej w styczniu 1995 roku (od 19 do 20) scen destrukcyjnych było w jednym dniu około 34, z tego 14 znajdowało się w Wieczorynkach, a 20 w Wiadomościach.

Tak przepisuję te cytaty i wiecie co? Mam wrażenie, że Autorki na siłę dopatrywały się takich scen i aż dziwne, że nie napisały np. o szkodliwości Baśni Andersena – szczególnie polecam ten o Małej Syrence i o tym jak oddała głos za nogi, jak miała zabić ukochanego księcia (który jej nie chciał) i jak chce się zabić na końcu. Na pewno w tej wersji bajka spodoba się każdemu spychologowi :P.

Szczególnie patrząc na to, co się wówczas działo na świecie – m.in. trwała pierwsza wojna czeczeńska. Czyli w Wiadomościach nie było zbyt „kolorowo”. Tymczasem, w Wieczorynce królowały: Pszczółka Maja (fakt, anime ;) (choć wtedy raczej mało kto o tym myślał…)), Pinokio(szkoda. że nie wiem która wersja…), bajki z udziałem lalek i aktorów, Muminki (znów anime, do tego gołe latały i dzieci deprawowały :P), Strażak Sam(ogień = destrukcja, nie?) oraz Myszka Miki i Kaczor Donald (kolejne golasy!).



Nie ma się więc co dziwić, że Autorki się świecie oburzyły :D.

W tym miejscu pojawia się kilka wybranych przez Autorki cytatów z recenzji różnych gier:

(…) Recenzja gry pt. <<Blood>> (<Krew>>) opisuje to (śmierć wrogów – dop. MY) następująco: <<…w przeciągu kilku minut od rozpoczęcia gry twoje gałki oczne stają się czerwone gdy pozbywasz się martwaków na różne egzotyczne sposoby. Przykłady: wbijasz widły w głowy jakichś kolesi, miotasz ogień za pomocą aerozolu i zapalniczki etc.>>(<<PC Gamer PL>> nr 9/97).

Mam wrażenie, że Autorki wybrały ten fragment nie bardzo rozumiejąc, że recenzenci wówczas pisali dość specyficznym językiem (teraz też im się to zdarza ;)). Jestem też ciekaw co by powiedziały o np. takim fragmencie:

(…)Najlepszą taktyką na niektórych przeciwników jest (…) pięściarstwo, szkoda tylko, że brutalne egzekucje ogłuszonych nieszczęśników - takie jak rozdarcie nieumarłego na pół czy rozerwanie wilkołakowi paszczy – przez swoją powtarzalność mogą szybko się opatrzyć (CDA nr 6/2018, s. 43)

Szanowny CormaCu, autorze tych słów – jeśli to czytasz to wiedz, że powinieneś zgłosić się do najbliższego spychologa z objawami desensytyzacji, spowodowanej grami komputerowymi oraz muzyką metalową :P.

Przejdźmy dalej:

(…)Jak pokazują badania, dzieci oglądają programy telewizyjne po kilkadziesiąt godzin na tydzień, co całkowicie zmienia ich tryb życia w stosunku do okresu <<przedtelewizyjnego>>, który mieliśmy w Polsce zaledwie 30 lat temu.

Nie wiem czy w 2000 roku Autorki to zauważyły – ale w latach `70 (i ogólnie czasach PRL) 1. było mniej kanałów oraz 2. mniej osób miało dostęp do telewizji, co oznacza, że powyższe zdanie jest nic nie warte – to tak jakby napisać „współczesne dzieci spędzają więcej czasu przy telefonie niż 40 lat temu”.

Choć, mam też wrażenie, że Autorki, pisząc te słowa, myślały sobie:

Źródło: blasty.pl

Zmiana dokonana na tak wielką skalę musi pociągać za sobą różnorakie skutki poprzez to, ze czas poświęcany telewizji jest zarazem czasem odbieranym innym zajęciom, również poprzez specyfikę percepcji programów telewizyjnych, a przede wszystkim przez ich wartość treściową.

Ostatnie zdanie jest trochę niejasne dla mnie, więc chyba nie powinienem się go czepiać. Aczkolwiek, wykorzystanie słowa-wytrychu „musi” świadczy o tym, ze Autorki tylko tak założyły, bez najmniejszej pewności. Pomijając już to, o czym napisałem akapit wyżej.

Dobra, muszę przeskoczyć sporo stron (a robię to z bólem) i zająć się wreszcie grami:

(…)Obserwacje potoczne oraz przegląd literatury przedmiotu pokazuje, że większość gier komputerowych ma charakter <<agresywny>>, tzn. zawiera treści antyspołeczne i brutalną przemoc.

Myślicie, że Autorki wymienią jakieś tytuły? Phi, wcześniej, w pominiętych przeze mnie fragmentach, było o MK, Carmageddonie i DOOMie, więc musi Wam wystarczyć :P.

Dalej są nasze ulubione badania –Test Zdań Niedokończonych i Opowiadań  Niedokończonych, przeprowadzonych na 30 chłopcach „komputerowych” (K) i 30 „niekomputerowych” (NK), czyli liczebnie jest tych osób bardzo mało – zaledwie 60 – i to z jednej szkoły!
Warto jeszcze dodać, że badane były osoby w wieku 13-15 lat - czyli, czego Autorki raczyły nie zauważyć, okresie życia tuż przed lub w trakcie buntu, który u każdego przebiega inaczej (np. ja go wcale nie miałem, ale moi koledzy z klasy tak).

Oczywiście, nie będę wypisywać wszystkiego, bo nie ma na to miejsca ;). Zrobię więc to samo, co Autorki – tendencyjnie podobieram odpowiednie cytaty :P. Liczby podane w nawiasach [ ]są moje.
 „(…)Stosunek do śmierci: Fakt śmierci i jej nieuchronność znacznie częściej budzi lęk wśród chłopców komputerowych [76,6%], natomiast z grupy NK częściej deklarują rak lęku przed śmiercią [60%].

Nie rozumiem o co tu Autorkom chodzi.. to znaczy rozumiem – o dokopanie „komputerowcom” :P – ale mam na myśli coś innego – nie podały co K rozumieją pod pojęciem „lęk przed śmiercią”, a jest to szalenie istotne!

Dalej są opowiadania, ale jest to zbyt długie, by zmieścić to wszystko w jednym wpisie. A i sama metoda badania jest mocno kontrowersyjna – ot, Autorki sobie interpretowały wypowiedzi wspomnianych nastolatków (więcej o błędach będzie w zapowiadanym MoG, więc do tematu jeszcze wrócę :)). Przejdźmy więc dalej:

(…)W grach komputerowych pokazywany świat jest najczęściej zagrażający, niebezpieczny, pełen wrogów {patrz FIFA99, nie? :P}. Bohater musi walczyć, by przeżyć, musi być bezwzględnym nieufny, bo każdy <<inny>> może okazać się nieprzyjacielem.

Dlatego, drogie dzieci, jeśli w prawdziwym życiu zobaczycie pod swoim blokiem grupę dresów to nie zakładajcie, że są źli. Podejdźcie i przywitajcie się z nimi. I oddajcie im portfel i telefon, bo może akurat są sportowcami i zbierają na wyjazd na wymarzone zawody?

Zatem osamotniony w walce bohater musi zrobić wszystko, aby przeżyć – musi mieć najlepszą broń (czyli najskuteczniejszą), posiadać określone umiejętności walki, mieć np. trzy życia (albo nieśmiertelność), posiadać pieniądze, za które może nabyć potrzebne do przeżycia rzeczy itp.

Autorki mają rację – przecież żołnierze na wojnę nie biorą żadnego sprzętu i walczą jedynie na słowa (a i one muszą być wyważone – żadnych „hultajów” czy innych „łobuzów”!) – nawet Sun Tzu o tym pisał!

Pomijam tu kwestię żyć, bo w 2000 roku mogły tak jeszcze napisać ;) (choć taki SoF psuje ten obraz).

Zatem podstawowymi zasadami obowiązującymi w grach komputerowych są: przemoc wobec innych, zdobywanie i gromadzenie dóbr oraz silna koncentracja na własnych korzyściach.

Pomijając fakt, że zwykle (choć nie zawsze, co trzeba podkreślić (choćby takie GTA)) ci „inni” też nas atakują (czyli dochodzi do odparcia ataku), a skoro już musimy walczyć – to musimy mieć czym i za co. Do tego jest (i było) wiele gier, w których bohater musiał uratować świat/miasto/cokolwiek (patrz: seria SWAT). Ale o tym Autorki nie zechciały napisać, bo by do tezy nie pasowało, nie?

Poruszając się w rzeczywistości określonej gry komputerowej, gracz zmuszony jest w swoim działaniu podporządkować się rządzącym w niej zasadom {to coś złego?} oraz odpowiednio je wykorzystywać, aby osiągnąć określony przez grę cel, co wpływa na kształtowanie się błędnych przekonań odnoście realnej rzeczywistości.

Hmm… czyli mam rozumieć, że spychologia zakłada, iż ludzie są debilami i nie odróżniają fikcji od rzeczywistości? Dodatkowo, skoro w świecie gry panują takie, a nie inne prawa to jak gracz ma się do nich NIE stosować? Dura lex, sed lex, nie? :)

(…)Poprzez trening i prowokację sytuacyjną gracz wielokrotnie dokonuje morderstw wskutek czego następuje znaczne odwrażliwienie i zobojętnienie na ludzką krzywdę. Stąd, aby wywołał podobną reakcję emocjonalną, jaka miała miejsce wcześniej, gracz musi dokonywać coraz to drastyczniejszych aktów przemocy i wyrafinowanych sposobów zabijania.

Ostatnie zdanie to, dla mnie, bełkot kompletny – jaką „podobną reakcję”? Podobną do czego? I jakim cudem udało się Autorkom powiązać „zabijanie zlepków wielokątów” z „brakiem wrażliwości na ludzką krzywdę”? Czy Panie Autorki były kiedyś np. w krematorium na Majdanku? Bo ja, zapalony gracz, nie dałem rady tam wejść. 

Wiem, że teraz puste nastolatki robią sobie w takich miejscach selfiki, ale są to, mimo wszystko, odosobnione przypadki. I raczej kierowałbym tu swój wzrok na brak wychowania przez rodziców i brak zainteresowania ze strony nauczycieli niż szukał „winy” w np. producentach smartfonów.

Ponadto, tak się zastanawiam – wspomniani wcześniej chłopcy mają teraz około 40 lat. Ciekawi mnie czy zostali zabójcami/mordercami itp.? I ciekawe gdzie są te hordy komputerowców?


 Źródło: https://i.imgur.com/j51uHm1.gif
(…)Ponadto gracz zostaje nagradzany za skuteczność stosowanej przez siebie przemocy poczuciem zwycięstwa i sukcesu, poczuciem kontroli sytuacji i mocy.

Nie to, co np. żołnierz, który zabije drugiego człowieka tylko dlatego, że noszą różne mundury.

Zatem cierpienie i krzywda zadawana innym kojarzona jest tu z emocjami pozytywnymi, agresja staje się dla niego opłacalna i przynosi osobiste korzyści. Stąd spostrzeżenie cierpienia innych nie wywołuje wśród osób komputerowych współczucia, lecz obojętność, a co więcej samodzielne zadawanie krzywdy innym dla własnych korzyści jest działaniem przez nich tolerowanym a nawet aprobowanym.

O tak, Autorki powinny pooddawać swoje dyplomy i zając się czymś mniej związanym z kontaktami z ludźmi – np. odkurzaniem pustyni. Kim trzeba być, by z góry zakładać, że hektolitry nieistniejącej krwi (a często i bez niej) oraz zlepek 0 i 1 prowadzi do zobojętnienia na śmierć/cierpienie? Akurat czytam te słowa w 8 rocznicę śmierci mojego Dziadka i wiecie co? Jest mi cholernie smutno, bo według Autorek powinienem się chyba cieszyć – w końcu jestem graczem, nie?

Odnośnie agresji – dziwnym trafem ta – Uwaga! Uwaga! – istniała przed grami komputerowymi! Szok, prawda Drogie Autorki?

Na tym oczywistym (dla wielu osób) stwierdzeniu zakończę swój dzisiejszy wpis.

Do zobaczenia za tydzień!

Za wcześnie?

 Znacie już moje zdanie o starych grach wydanych w „wersji HD” . Ostatnio jednak naszła mnie inna myśl – a co z grami „early access”? Czy na...